Nie czas odchodzić. Rzecz o potencjale (edukacyjnym) obywatelskiego nieposłuszeństwa

O tym, jakie formy przybierało nieposłuszeństwo obywatelskie w przeszłości i jak może wyglądać dziś w kontekście nauczania i uczenia się

Sto sekund do północy

„Doomsday clock stands at five to twelve”1 – alarmuje pierwsza strona dziennika informacyjnego z połowy lat osiemdziesiątych, który leży na biurku Adriana Veita, znanego również jako Ozymandiasz. To jeden z początkowych kadrów powieści graficznej Alana Moore’a i Dave’a Gibbsona, okrzykniętej światowym arcydziełem gatunku. Mowa tu rzecz jasna o komiksie Watchmen, który nawiązuje do symbolicznego zegara, prowadzonego od 1947 roku przez „Bulletin of the Atomic Scientists” na Uniwersytecie Chicagowskim. Pokazuje on zawsze x minut do północy, gdzie północ należy rozumieć jako moment zagłady ludzkości. Jej źródła początkowo upatrywano w wojnie nuklearnej. Niemniej, koncepcję tę stopniowo rozszerzono m.in. o nowe technologie zmieniające klimat, osiągnięcia w naukach biologicznych i nanotechnologii, które mogą spowodować nieodwracalne szkody. Na pierwszej stronie dzisiejszego wydania podobnego dziennika widniałaby aktualizacja godziny wskazywanej przez zegar. Oficjalna witryna internetowa amerykańskiego czasopisma głosi bowiem: „At doom’s doorstep: it is 100 seconds to midnight”2.

Interesujące wydaje się wyobrażenie i zastosowanie równie umownej koncepcji w odniesieniu do katastrofy, do której zmierza polska edukacja. Nauczyciele, uczniowie, naukowcy, osoby związane z oświatą od dawna przecież alarmują i lawinowo rozszerzają liczbę destrukcyjnych wpływów i czynników, podkreślając brak konstruktywnych reform. Poczucie braku diagnozowane jest również w obszarze właściwej reakcji (a właściwie w braku sprzeciwu społecznego) na zmiany powszechnie uznane za szkodliwe. W konsekwencji pojawia się więc długa lista problemów: przepełnienie szkół i klas, frustracja odchodzących (i co gorsza, pozostających w zawodzie) nauczycieli, bezradność uczniów i rodziców, nieprzystosowanie podstaw programowych do wyzwań współczesnego świata, absurdy narosłe wokół oceniania i egzaminowania, ogólnospołeczne wyobrażenia o istocie edukacji, obrazie nauczyciela i ucznia. O paraliżu systemowej współpracy między poszczególnymi poziomami edukacji i podmiotami wobec nich zewnętrznymi właściwie nie ma sensu wspominać. Już bez tego ostatniego wskazówka symbolicznego zegara jest niebezpiecznie blisko północy...

Spowolnić zegar

Mając świadomość złożoności systemu edukacji w ogóle, jednym z podstawowych pytań w obliczu zbliżającej się katastrofy nie powinno być pytanie o możliwość jej całkowitego powstrzymania; tu i teraz, natychmiast. Pytanie należałoby sformułować z nieco większą dozą roztropności i pokory wobec specyfiki problemu. Jak zatem spowolnić tykający zegar? – to tylko jeden z możliwych do wyobrażenia wariantów. Zadanie to z pozoru wydaje się karkołomne. Paradoksalnie to dokumenty regulujące proces edukacyjny młodzieży nieśmiało sugerują poddanie pod rozwagę kwestii, które mogą okazać się przydatne. Wertując podstawę programową z wiedzy o społeczeństwie (w zakresie rozszerzonym) czytelnik napotyka wymagania ogólne, w ramach których ujęte jest społeczeństwo obywatelskie. Młoda osoba, po zagłębieniu się w istotę zagadnienia, jak odnotowuje dokument, m.in. wyjaśnia czym jest społeczeństwo obywatelskie, charakteryzuje rodzimą tradycję tego zjawiska, podaje też współczesne przykłady jego funkcjonowania w Polsce. Nietrudno, szczególnie że scenariusz takiej lekcji powstał i jest dostępny na stronach rządowych3, wyobrazić sobie więc zajęcia w tym zakresie tematycznym, których cele operacyjne skupiałyby się nie tylko na charakterystyce pojęcia społeczeństwa obywatelskiego, ale dotykałyby również, a może przede wszystkim kwestii obywatelskiego nieposłuszeństwa, które przyczynia się do jego rozwoju. To właśnie przy tej okazji kiełkuje nadzieja na powstrzymanie bezlitośnie tykającego zegara. Po kolei!

Jest lipiec roku 1846. Niespełna sto lat przed powstaniem w murach Uniwersytetu Chicagowskiego koncepcji zegara zagłady. Ulicami niewielkiej miejscowości Concord w hrabstwie Middlesex, Massachusetts w Stanach Zjednoczonych maszeruje mężczyzna. Cel wędrówki jest dość pragmatyczny – udaje się on do szewca, aby odebrać zreperowany but. Plan ten pokrzyżują mu jednak funkcjonariusze publiczni, którzy aresztują go i przewiozą do lokalnego więzienia. Powód? Zarzuty? Odmowa zapłaty części podatku wyborczego. Bohaterem historii jest Henry David Thoreau, dla którego epizod więzienny stanie się inspiracją do napisania eseju On the Duty of Civil Disobedience. Da on formalny początek pojęciu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Nie ma chyba w dorobku tego amerykańskiego pisarza i filozofa-praktyka tekstu (a jednocześnie biograficznego epizodu), który byłby bardziej romantyzowany i nadużywany na potrzeby konkretnej grupy i sytuacji. Żonglują nim przecież m.in. ekolodzy, anarchiści, wegetarianie i politycy. Warto więc wczytać się uważnie w to, co na ten temat ma do powiedzenia główny zainteresowany:

Od sześciu lat nie płacę podatku jako wyborca. Z tego powodu wsadzono mnie raz do więzienia […]. Kiedy tak stałem przyglądając się solidnym kamiennym murom grubym na dwie lub trzy stopy, drewnianym drzwiom wzmocnionym żelazem i grubym na stopę oraz żelaznym kratom, sączące się światło skłoniło mnie do rozmyślań o głupocie tej instytucji, która zamykając mnie tutaj, traktowała mnie tak, jakbym był tylko samym ciałem, krwią i kośćmi. Ciekaw byłem, czy Państwo doszło wreszcie do przekonania, że to najlepszy sposób, w jaki może mnie wykorzystać, że uprzytomniło sobie, iż nigdy przedtem nie pomyślało, aby jakoś mną się posłużyć. Zrozumiałem, że niezależnie od kamiennego muru między mną a innymi obywatelami, istniał też inny mur, przez który jeszcze trudniej było im przeskoczyć albo się przedrzeć, nie uważali się bowiem, za tak wolnych jak ja. Ani przez chwilę nie czułem się więźniem, mury zatem stały niby wielkie marnotrawstwo kamieni i cementu. Czułem się tak, jak gdybym jako jedyny mieszkaniec tego miasta zapłacił podatek4.

Trzeba przyznać zaskakująca to retrospekcja. Tłumaczy nieco jeszcze bardziej zaskakującą odpowiedź Thoreau, który na pytanie odwiedzającego go w więzieniu Ralpha Waldo Emersona „Henry, dlaczego siedzisz tutaj?” miał rzec: „A dlaczego ty tutaj NIE siedzisz?”5. O ironio, gloryfikowany pobyt poety w więzieniu zostaje przerwany po jednej nocy, za sprawą któregoś z członków rodziny, który wnosi należną opłatę. Tę samą, przed uiszczeniem której wzbraniał się osadzony. Narracja dotycząca momentu wyjścia stanowi ważną część eseju. Thoreau wspomina:

Niegdyś, kiedy biedny dłużnik wychodził z więzienia, mieszkańcy naszego miasteczka mieli zwyczaj pozdrawiać go zasłaniając twarze skrzyżowanymi palcami, które miały imitować kraty więziennego okna. I pytali wtedy: „Jak się masz?”. Moi jednak sąsiedzi powitali mnie inaczej – najpierw spojrzeli na mnie, potem zaś na siebie nawzajem tak, jak gdybym wrócił z dalekiej podróży. […] Kiedy nazajutrz wypuszczono mnie, załatwiłem ostatecznie sprawę i założywszy zreperowany but, przyłączyłem się do towarzystwa, które szło na jagody. Cała grupa z niecierpliwością czekała na mnie, abym im przewodził. W ciągu pół godziny – trzeba bowiem było jeszcze zaprzątać konia – znalazłem się na środku polanki porosłej jagodami, położonej na jednym z naszych najwyższych wzgórz dwie mile od miasteczka. I wtedy państwo zniknęło mi z pola widzenia6.

Ostatnie zdanie cytowanego fragmentu – „I wtedy państwo zniknęło mi z pola widzenia” – jest w moim przekonaniu kluczem do zrozumienia postawy filozofa i motywacji stojących za obywatelskim nieposłuszeństwem. Autor Życia bez zasad, idąc dość intuicyjnie tropem wielkich myślicieli, usuwa się na obrzeża, na margines. Raz będzie to wzgórze dwie mile od miasta, a innym razem chata w lesie nad stawem Walden, na peryferiach Concord. Dopiero lokując się nieco poza wspólnotą, obok niej, ale jednocześnie z możliwością szybkiego do niej powrotu, filozof zyskuje świadomość, przekonanie, że może przysłużyć się państwu i społeczeństwu. Dopiero wtedy, kiedy one znikają z pola widzenia, zyskuje wolność i sprawczość myśli. Thoreau zdiagnozował wiele obszarów, które wymagają poprawy. Analizując różne warianty relacji obywatel-państwo doszedł do podstawowego wniosku;

w pierwszej kolejności należy być człowiekiem. Cecha ta warunkuje istnienie dobrej, pełnej obywatelskości.

Rozwijając tę tezę, raz po raz podkreślał prymat prawa moralnego nad prawem stanowionym. Wszyscy ci, którzy w relacji z państwem nie zastosowali się do istoty tezy, podlegają surowej krytyce. Eseista nazywa ich maszynami, nie-ludźmi, którzy „[…] sami siebie traktują jak drewno, ziemię i kamienie”7. Dalej zauważa, że „ludzi drewnianych można by po prostu ciosać z pnia i też spełniliby te same funkcje co owi obywatele, wzbudzający nie większy szacunek niż kukły […]”8. Przeciwwagą dla tego obrazu jest obywatel, który po rozpoznaniu własnej moralności, własnego sumienia staje się kompletny, czego najwyższym wyrazem ma być przekonanie o zbędności państwa (rządu). Nie bez powodu przecież Thoreau zaczyna esej od nawiązania do postaci i poglądów Thomasa Jeffersona. Kreśli:

W pełni aprobuję zasadę: „Najlepszy rząd to taki, który najmniej rządzi”, i chciałbym doczekać chwili, gdy ową zasadę szybciej i bardziej systematycznie wprowadzi się w życie. Urzeczywistniona, sprowadza się w końcu do następnej zasady też w moim pojęciu słusznej: „Najlepszy jest taki rząd, który w ogóle nie rządzi”. I takiemu właśnie rządowi będzie ludzkość podlegała, gdy do tego dojrzeje9.

Moment dojrzałości lokowany jest w bliżej nieokreślonej przyszłości, a wraz z kolejnymi zdaniami tekstu przybiera marzycielski, utopijny wręcz wymiar. Współczesność polityczna autora, czyli działalność rządu XIX-wiecznej Ameryki oceniona zostaje zaś skrajnie negatywnie. Thoreau wypunktował m.in. liczne nadużycia, niekonsekwencje, destrukcyjne decyzje, ograniczenia wolności i chęć zawładnięcia sumieniami – wszystko to podyktowane i egzekwowane demokratycznym głosem większości, który w wymowie tekstu nie stanowi bynajmniej o istocie demokracji, a ukazany jest jako przemocowy. To zaś prowadzi do radykalnego postawienia sprawy: „Nie znam sposobów naprawy zła przy pomocy podejmowanych przez państwo środków”10 – dobitnie podkreśli filozof i od tego miejsca rozpocznie budowanie katalogu cech, który złoży się na definicję obywatelskiego nieposłuszeństwa, przykładem którego stanie się odmowa płacenia podatków.

W najprostszym rozumieniu, obywatelskie nieposłuszeństwo byłoby więc rozmyślnym niepodporządkowaniem się władzy.

Decyzja ta ma wynikać wyłącznie z potrzeb podyktowanych moralnością, sumieniem jednostki, która nie zamierza podporządkować się prawu stanowionemu przez rząd. Rząd, z którego istotą się nie zgadza, który zgodnie z jej przeświadczeniem zagraża wolności obywateli. Obywatelskie nieposłuszeństwo wyrasta więc z poczucia odpowiedzialności, a jego praktyczny wymiar urasta w słowach Thoreau do rangi obowiązku.

Postawa obywatelskiego nieposłuszeństwa doczekała się licznych komentarzy i definicyjnych wariacji. Mierzyła się z nią m.in. Hannah Arendt, mierzył też John Rawls, Ronald Dworkin, Joseph Ratz, a więc sylwetki dominujące w filozoficznym namyśle XX wieku. Wobec polifonii głosów i teoretycznych dylematów wygodnie posłużyć się drogowskazem ustawionym przez Jacka Hołówkę, który w Etyce w działaniu proponuje następujące rozumienie:

Nieposłuszeństwo obywatelskie to celowe złamanie obowiązującego prawa, a przynajmniej normy powszechnie uznanej za wiążącą, dokonane w formie protestu, który nie będąc czynem rewolucyjnym, ma charakter publiczny, stroni od użycia przemocy – zakłada brak oporu w przypadku aresztowania i rezygnację z przemocy wobec wszelkich aktów prowokacji – i zostaje podjęte przede wszystkim w celu oświecenia lub przekonania większości11.

Jeszcze wygodniej byłoby, gdybyśmy na potrzeby omówienia problematyki obywatelskiego nieposłuszeństwa mogli posłużyć się przykładami bliższymi, zarówno na płaszczyźnie historycznej, społeczno-politycznej, jak i kulturowej. Postawa i gest amerykańskiego ojca tego pojęcia są intrygujące i nadal, szczególnie wobec kondycji współczesnej edukacji, ożywcze. Zbyt łatwo jednak można przy ich okazji wpaść w pułapkę spłycenia, uogólnienia, a w konsekwencji, co często można zaobserwować, zbędnej romantyzacji.

Obywatel Lęcki

Czy istnieje rodzima tradycja omawianego zjawiska? Odpowiedź będzie twierdząca, sugeruje to zresztą po części przywołany wcześniej zapis podstawy programowej z wiedzy o społeczeństwie. Dotyczy to zarówno płaszczyzny teoretycznej (dyskusje na temat zawiłości definicyjnych), jak i płaszczyzny praktycznej (przykłady postępowania, które nosi znamiona obywatelskiego nieposłuszeństwa). Analiza rodzimej praktyki obywatelskiego nieposłuszeństwa streszcza się zaś zazwyczaj w opowieści o Tadeuszu Rejtanie (opór wobec postulatu skonfederowania Sejmu Rozbiorowego), Jacku Kuroniu (demokratyczna opozycja w okresie PRL-u), Bronisławie Geremku (odmowa kolejnego podpisania oświadczenia lustracyjnego), szerokim wachlarzu akcji w obronie zagrożonej (np. rządowymi inwestycjami) przyrody. Wszystkie, mniej lub bardziej, wpisują się w katalog reprezentatywnych, konstytutywnych cech omawianej praktyki i dowodzą stopniowego dojrzewania społeczeństwa obywatelskiego w Polsce.

W tym miejscu, nieco prowokacyjnie, można zapytać czy w podanych przykładach wyczerpał się potencjał polskiego kontekstu tego zjawiska? Większość z nich uczniowie i uczennice polskiej szkoły znaleźć mogą przecież na kartach przedmiotowych podręczników i ze sporym prawdopodobieństwem przejdą obok nich obojętnie, bez większego zaintrygowania, zainteresowania. Zdecydowanie nie – odpowiadam. W tym miejscu na karty eseju nieśpiesznie wkracza Paweł Lęcki, obywatel Paweł Lęcki. Opowieści o nim nie znajdziemy w podręcznikach szkolnych i opracowaniach tematu. Próżno też szukać choćby wzmianki o tej sylwetce i twórczości w tekstach podstaw programowych, a szkoda. Tezę o niewątpliwej stracie dla polskiej edukacji podziela część z imponująco brzmiącej liczby ponad dziewięćdziesięciu tysięcy obserwujących facebookowy profil Lęckiego. Lęckiego – nauczyciela sopockiego liceum, publicysty, fotografa, który bacznie obserwuje i komentuje najbliższą nam wszystkim rzeczywistość. Szczególnie edukacyjną. W praktyce tej dostrzegalna jest intelektualna ekwilibrystyka, balansuje on bowiem na granicy autobiografii i felietonu, nienachalnie proponuje przy tym czytelnikom raczej osobliwą, pesymistyczną wizję teraźniejszości, w centrum której znajduje się bezsilny nauczyciel. Dodajmy, bezsilny wobec źle pomyślanego i jeszcze gorzej prowadzącego się świata. Jarosław Pytlak, ważna dla warszawskiego środowiska nauczycielskiego postać i autor koncepcji kwartalnika pedagogiczno-społecznego „Wokół szkoły”, nazwał go sygnalistą. Określenie to nawiązuje do amerykańskiego terminu whistle-blower, którego tradycja sięga XVIII wieku. W prostej linii kojarzone jest z osobami, które używają gwizdka w celu zasygnalizowania sytuacji złamania reguł gry (sędziowie, policjanci)12. Pytlak rozwija zresztą swoje spostrzeżenie i pisze:

dla mnie osobiście fenomen Pawła polega na tym, że nie dzieli się ze mną (ani z nikim) swoją niewątpliwą mądrością, ani dobrymi radami, a jedynie zdziwieniem i poczuciem bezsiły. W każdym kolejnym swoim poście, komentując bieżące wydarzenia, daje wyraz zdumieniu, że to, co dzieje się obecnie w Polsce i na świecie aż tak bardzo nie budzi powszechnego sprzeciwu. Że kolejne klęski, afery, tragedie ustępują miejsca następnym bez żadnego echa. Sprawy niesłusznie zapominane przypomina ze straceńczym uporem: o nieistniejących respiratorach ministra Szumowskiego, Krystynie Pawłowicz, która nazwała uczniów i nauczycieli matkobójcami, III wojnie światowej Mateusza Morawieckiego, przeciekających skrzynkach
e-mailowych ministra Dworczyka, setkach codziennych nadmiarowych śmierci, źle przygotowanej nowej maturze. I wielu, wielu innych. Pozornie sprawa wygląda jałowo. Co komu z codziennego powtarzania litanii zdziwień? Tym bardziej, że Paweł nie próbuje udzielać odpowiedzi, a tym bardziej pouczać. Wręcz przyznaje się do poczucia bezsilności. A jednak dla mnie owe codziennie zapisywane i odczytywane zdziwienia są formą radzenia sobie z kryzysem, nie tylko w edukacji. I mam tu na myśli siebie, a nie jego! To mnie – nie tylko jako obywatela, ale również pedagoga – wciąż na nowo motywują do myślenia. Jak to wszystko jest możliwe? Gdzie popełniliśmy błędy? Co możemy zrobić, żeby wybrnąć z tego bagna?13.

Trafne to spostrzeżenia. Dodałbym do nich jedynie propozycję lektury, od której nie mogę uwolnić się, czytając regularnie „litanię zdziwień” Lęckiego. Nie opuszcza mnie bowiem przekonanie, że twórczość sopockiego polonisty jest, świadomie czy nie, próbą opracowania rytmu poetyki codzienności, sprowadzenia życia i edukacji do najprostszych, a jednocześnie najistotniejszych elementów (gdzie byłem?, kogo spotkałem?, co czytałem?, gdzie mieszkałem?, co mnie bolało?, jak bardzo?, co mnie uderza?, co intryguje? o czym rozmawiałem z uczniami?). Młody czytelnik, obcując z tak pomyślaną poetyką codzienności, wkracza na lekturowo nieoczywistą drogę. Ma to rzecz jasna swoje konsekwencje. Zbacza przecież, chociażby na moment, z wiodącej (kanonicznej) w ujęciu szkolnym drogi, brukowanej nazwiskami Kochanowskiego, Mickiewicza, Słowackiego czy Prusa. Zyskuje jednak tym samym szansę na doświadczenie inne, bliższe szeroko rozumianej współczesnej mu rzeczywistości. Odległe przecież już problemy renesansowego humanizmu, narodowej martyrologii czy społeczeństwa organicznego muszą wtenczas ustąpić liście pozornie błahych, przyziemnych tematów i spraw. Ostatecznie okazuje się, że literatura działa, wciąga młodego czytelnika za sprawą wysokiego poziomu immersji, niczym najlepsza gra komputerowa. Literatura przestaje być tworem abstrakcyjnym, zaczyna angażować czytającego w dialog. Przestaje w końcu monologizować ustami polonistki czy polonisty. W tym sensie mam przekonanie, że miano sygnalisty (Lęckiego) nie jest wyczerpujące, takie zresztą nie istnieje. Zaryzykuję jednak tezę, że felietony te są próbą przede wszystkim na użytek autora. To on się ma w nich przejrzeć, zobaczyć jak w lustrze, być może najwierniejszym, a przez to najważniejszym. Pytanie: gdzie w tym wszystkim miejsce dla nas, czytelników?

Osobne miejsce w rozważaniach Lęckiego zarezerwowane jest na refleksję dotyczącą wagi (a właściwie konieczności) edukowania w duchu założeń społeczeństwa obywatelskiego i treści prezentujące postawę, która nosi znamiona obywatelskiego nieposłuszeństwa. Publicystyka Lęckiego to również ciągle rozszerzany katalog tematów i inspiracji dla nauczycieli, uczniów, tych szukających istoty obywatelskości i tych, którzy szukają istoty egzystencji w ogóle. Na dowód przytoczę i skomentuję kilka kart tego osobliwego dziennika14:

26.05.2019

Cześć. Nazywam się Paweł Lęcki i ciągle lubię mój kraj. Choć spora część społeczeństwa pokazała, że ma mnie gdzieś, jako człowieka i nauczyciela, to ja się nie obrażam. Rozumiem wybory innych. Ciągle mówię o ważności, więc gratuluję zwycięzcom, choć ich bardzo nie lubię. W ogóle mnie to nie dziwi.

Prezes Wszystkich Prezesów powiedział po wygranej, że na jesieni potrzebują milionów głosów, żeby mieć większość. Więc zakładam, że sobie je kupią. Jak kupili większość obecnych. Nie gardzę taką motywacją, bo wiem, jak pieniądze są ważne, gdyż dają poczucie bezpieczeństwa.

Rząd i społeczeństwo uznali, że nauczycielom się nie należy. Z tej perspektywy nic się nie należy społeczeństwu od nauczycieli. Ale przecież nie wszyscy tak głosowali. A nie da się odróżnić uczniów jednych od drugich. Więc przez ostatni rok będę pracował całkiem dobrze. A później odejdę. I coś czuję, że wielu będzie podobnych. Ale ten rząd jakoś sobie poradzi. Zastąpi nas kimkolwiek. A większość społeczeństwa i tak chce tylko egzaminów. To jakoś to będzie.

[…]

A ja mimo to lubię mój kraj. I wiem, że wielu z nas lubi. Nie ma sensu obrażać się na ludzi. Raczej trzeba pokochać samego siebie i innych. Myślisz, że to dziwny wniosek?

W ogóle. Bo są granice nienawiści. Bo są granice rozdawania nie swoich pieniędzy. Bo są granice pogardy wobec rozumu. Bo są granice kłamstwa. Bo są granice braku szacunku. Bo są granice zła.

[…]

A wtedy możemy coś zrobić. Bo nie wiem, czy wiesz, Szanowna Większości Społeczeństwa, ale ja jestem całkiem fajny, choć totalnie nie idealny. Gdybyś chwilę pomyślała, że nauczyciel to ktoś ważny, a w ogóle edukacja jest najważniejsza, to byś się Większości zastanowiła. Że coś jest nie tak.

Masz dzisiaj swoje święto. Ale pamiętaj, że w tym naszym wspólnym kraju są też ludzie niewierzący. Są geje. Są liberałowie. Są zaraz obok ciebie. Być może ich znasz. Nawet lubisz. Ja rozumiem Twój wybór. I go szanuję, choć się z nim nie zgadzam.

Ale dlatego, że lubię bardzo mój kraj, który jest też Twoim krajem, będę robił wszystko, żeby był inny. Wolny. Od.

Nienawiści. Podziałów. Kłamstw. Manipulacji. Faszyzmu. Ignorancji.

I gdzieś w końcu się spotkamy. Podamy sobie rękę na przywitanie. Ty wierzysz w Boga, a ja w ludzi.

I nawet teraz wierzę w Ciebie, Większości, z którą się nie zgadzam.

Bo nie rozdzielam ważności ludzi. Może też nauczysz się nie rozdzielać.

Ponowna lektura posta, na potrzeby redakcji własnego tekstu, skłania mnie do gestu quasi-konfesyjnego. „Spowiedź” chciałbym zacząć od parafrazy. Cześć. Nazywam się Krystian Korytko. Jestem nauczycielem. Istotę tego aktu stanowiłoby jednak wyznanie, że powtarzane przez Lęckiego zdanie „lubię swój kraj” wybrzmiewa dziś szczególnie dobitnie, uwiera mnie i natrętnie powraca. Co gorsza z twierdzenia staje się pytaniem (czy lubisz swój kraj?), które domaga się odpowiedzi. Zbiega się też w czasie z dyskusją, która wykiełkowała przy okazji lektury Państwa Platona z klasami pierwszymi Liceum Sztuk Plastycznych w Gliwicach. Tymi, które zdecydowały, że rozszerzenie z języka polskiego jest z jakichś powodów dobrym pomysłem. Wspólna lektura fragmentów tego filozoficzno-politycznego dzieła doprowadziła nas na próg utopijnej wizji ustroju politycznego. Platońską propozycję potraktowaliśmy jednak jedynie jako pretekst do rozważań o idealnym państwie, którego obywatelami mielibyśmy, chcielibyśmy się stać. Co ciekawe, choć tego nie zwerbalizowaliśmy, za pewnik i punkt wyjścia uznaliśmy, że nie jest to Polska, nie jest nim nasz kraj.

To wymarzone do życia miejsce będzie, zgodnie z głosami młodych ludzi, m.in. wolne od nienawiści, podziałów, kłamstw, ignorancji, braku tolerancji, ksenofobii, narodowej buty.

Brzmi znajomo? To w gruncie rzeczy powtórzone słowa Lęckiego. Dziś myślę, że być może nieco przedwcześnie w klasowej dyskusji wyciągnęliśmy wniosek à propos utopijności naszego projektu, bijącego na głowę platońską wizję państwa. Może należałoby na moment zatrzymać się, wczytać w słowa Lęckiego raz jeszcze i zacząć od prozaicznego pytania: czy mimo to lubimy nasz kraj? Może okazać się to bowiem kluczem do zmiany, kluczem do aktywności, która sprawi, że przybierze on inny, pożądany kształt. Nie wyklucza to, a wręcz przeciwnie, wiąże się z koniecznością jawnego problematyzowania tego, co uznajemy za niepożądane. Cześć. Nazywam się Krystian Korytko. Jestem nauczycielem i mimo wszystko lubię swój kraj. A Ty, Czytelniku?

20.06.2020

Nie do końca pamiętam, co robiłem, gdy miałem cztery lata, ale chyba mnie więcej w tych okolicach czasowych zostawił mnie tata.

Mój pierwszy dom stał się moim domem do teraz. W zasadzie to nie lubię mojego domu, ale jakoś tak wyszło, że nigdy z niego nie wyszedłem.

Nie jestem rodzinnym człowiekiem, wręcz mam problem z rodziną, więc nie wiem, na ile mogę mówić o sobie, że jestem dobrym człowiekiem. Chyba nie jestem.

Przez czterdzieści lat żyję w tym samym mieście, a gdy turyści pytają mnie o drogę, okazuje się, że i tak nie znam wszystkich ulic i skrzyżowań.

Nie mam żony. Nie mam dzieci.

Mieszkam w bloku, zawsze mieszkałem w bloku takim z dawnych lat. Takim bloku od ciasnych klatek schodowych, cienkich ścian, przez które, gdy byłem dzieckiem, słyszałem, jak tata mojego kolegi bił jego matkę.

Nie mam piekarni. Bazarku. Auta. Psa. Papugi.

Mam buty, choć muszę kupić nowe, ale ciągle nie wiem, jak to jest z przymierzaniem butów w czasie pandemii, a muszę przymierzać, bo mam jedną stopę trochę dłuższą od drugiej i nie wszystkie buty obsługują moje stopy.

[…]

W zasadzie nie mam przyjaciół, bo wszystkich zgubiłem swoją nieuwagą, samotnictwem, wieloraką niezręcznością i trudnościami w relacjach.

Nie mam gwiazd, na które patrzę. Generalnie nie przepadam za niebem.

Moja praca obecnie toczy się na trzech torach: lekcji zdalnych, rekrutacji rekrutów do szkoły średniej i sprawdzaniu absurdalnych matur, które w mglisty sposób decydują o przyszłym życiu młodych. Z pozoru ważne zajęcia nie są zbyt doceniane. Chyba są w ogóle nieważne, choć ciągle głupio próbuję myśleć, że są najważniejsze na świecie, bo z nich wynika wszystko inne.

Mam dość krytyczną wizję obecnej Polski. Nie zgadzam się na brak kompetencji władzy, przyzwolenie na nienawiść, zgodę na rozkradanie pieniędzy publicznych w imię Boga, Honoru i Ojczyzny, na przekonanie, że Polska musi być podzielona na lepszych i gorszych, na obojętność, przemoc, chamstwo, na taką dziwną prawdę, że nic nie można zmienić, bo jest po prostu tak, jak jest.

Nazywam się Paweł Lęcki.

Jestem nauczycielem.

Banalna, wpisująca się w rejestr poetyki codzienności, sytuacja konieczności zakupu nowej pary obuwia urasta w moim przekonaniu do rangi metafory. Metafory szkolnej odsłony czasu pandemii. Lęcki deklaruje, że nie ma pewności „jak to jest z przymierzeniem butów” w jej czasie, a uczniowie, nauczyciele i dyrektorzy, mówiąc równie kolokwialnie, nie do końca wiedzieli jak to jest z edukacją. Czy tego chcemy, czy nie właśnie w takiej sytuacji, w takiej niepewności i kondycji większość polskich szkół zderzyła się ze ścianą pandemii. Wątpliwości dotyczyły w zasadzie wszystkiego. W oczach dyrektorów szukaliśmy gotowych odpowiedzi na podstawowe pytania, najczęściej natury technicznej i formalnej, rzadziej dydaktycznej, metodycznej. Dyrektorzy zaś odbili się od pustego wzroku systemu, który nie dostarczył kompleksowych i uniwersalnych rozwiązań. W zasadzie, pakiet „pomocowy” dla szkół streścił się w praktyce zalewania nauczycieli przeciętnej jakości materiałem, w chaosie którego tonęliśmy, wspólnie z młodymi ludźmi. O jakości organizowanych naprędce szkoleń nie warto wspominać. Warto jednak wspomnieć o pewnym paradoksie tej sytuacji, który stanowi dowód na istnienie pożytku płynącego z niepowodzenia. Ogólnonauczycielska dezaprobata opisywanego kontekstu nauki zdalnej stała się, w dość nieoczekiwany sposób, spoiwem i zaczynem czegoś twórczego. Rozgorzała bowiem wewnątrzszkolna dyskusja, wymiana myśli, której dominantą (w końcu!) stała się troska o młodego człowieka. Młodego człowieka, który z początkowej euforii prędko wpadł w pułapkę: drastycznie pogarszających się relacji międzyludzkich, własnego samopoczucia, nierówności dostępu do edukacji, ograniczenia pomocy psychologiczno-pedagogicznej i wszelkich absurdów narosłych wokół ewaluacji postępów edukacyjnych i oceniania. Zapytany o to, czy w konsekwencji nauczycielskiej debaty udało nam się wypracować skuteczny plan działania w zdalnych realiach, udzieliłbym szczerej odpowiedzi, że bardzo chciałbym, żeby tak było, ale nie wiem, nie mam co do tego pewności. To musi pokazać czas i rzetelne analizy ludzi, instytucji, które łączy przekonanie, że edukacja jest najważniejsza. Nam pozostaje intensywnie pracować nad tym, co często utraciliśmy w konsekwencji długotrwałego funkcjonowania w niesprzyjającej warunkach – nad (od)budowaniem relacji z młodymi ludźmi. Nazywam się Krystian Korytko. Jestem nauczycielem.

08.01.2021

Ulepiłem dzisiaj bałwanka. Zdjęcie mojego bałwanka cieszyło się większą popularnością niż moje wpisy o kryzysie psychiatrii dziecięcej lub problemach polskiej edukacji.

Na dodatek mój bałwanek okazał się nienormatywny. Nie wiedziałem, że prawdziwy bałwanek składa się z trzech kulek, więc ulepiłem z czterech, co było mi dość często wypominane.

[…]

Łukasz Warzecha za to został Donaldem Tuskiem i pyta, czy już czas na obywatelskie nieposłuszeństwo w kontekście obostrzeń. W 2006 roku mówił o tym Tusk, główny wróg obecnej Polski, a obecnie pisze o tym Warzecha, w zasadzie nadal tak zwany prawicowy publicysta. Dlatego myślę, że podziały społeczne są mocno przereklamowane. Chyba więcej nas wszystkich łączy, niż dzieli.

[…]

Przemysław Czarnek, gdy już ogłosił, że ratunkiem dla lekcji przedsiębiorczości są encykliki Jana Pawła II, dodał również, że gender to jest błąd antropologiczny, fałszywa wizja człowieka, a takie błędy niestety zawsze prowadziły do nieszczęść. Tak sobie myślę, jak bardzo trzeba być oderwanym od rzeczywistości, żeby bredzić takie rzeczy. Co tam samobójstwa ludzi młodych, co tam przemoc w rodzinie, co tam niepewność względem przyszłości, co tam uczniowie szkół zawodowych, którzy właśnie zdają bardzo trudne egzaminy praktyczne, których nikt nie uprościł, a nawet o nich społecznie nie dyskutował, co tam mądry powrót dzieci do szkół, szczepienia nauczycieli, wizja nowoczesnej edukacji. Grunt to bronić dzieci przed gender i promować dzieła Karola Wojtyły. Jest to o wiele ważniejsze, niż psycholog w każdej szkole.

[…]

Ja ze swoim bałwankiem, który okazał się nie taki, jak trzeba, gdyż składał się z czterech kulek, a nie z trzech, a na dodatek ten bałwanek jest w zasadzie mną, który nigdzie nie pasuje i jest bez przerwy nienormatywny, pocieszam się więc myślą, że wbrew temu wszystkiemu mój nie taki jak trzeba bałwanek, zrobił większe zasięgi, niż konferencja prasowa Przemysława Czarnka, która miała być o 14:00, a która się do tej pory nie odbyła, a jest już prawie 19.

Mój bałwanek przyniósł również wielu ludziom dużo radości, co samo w sobie jest już pewnego rodzaju sukcesem.

Choć bacznie śledzę posty Lęckiego, to muszę przyznać, że nigdy nie zdecydowałem się na uzupełnienie treścią sekcji komentarzy. Może właśnie ramy tego tekstu stanowią dobry moment i miejsce? Spróbuję. Pawle! Kiedy dziś myślę o Twoim bałwanku, to zastanawiam się czy w szkole jest miejsce na uczniowską i nauczycielską inność i nienormatywność, czyli wolność. Poboczny obserwator postawiony przed tym dylematem zawyrokowałby pewnie, że szkoła jest jedną z odmian społecznej formy, przed którą (to lekcja po lekturze Gombrowicza) nie ma ucieczki, ewentualnie w inną formę. W konsekwencji trudno więc wyobrazić sobie odstępstwa od normatywności. Te zwyczajowo będą napiętnowane. Twój bałwanek, który składa się z czterech (a nie trzech) kulek stopi się więc w takich realiach wyjątkowo szybko. Sam stanąłbym w kontrze do tej tezy, choć mam pewność, że artystyczna specyfika szkoły, w której pracuję, nieco wypacza mój punkt widzenia. Kluczowe tu pojęcie rozumiem stosunkowo prosto. Nienormatywność jest terminem, który pojawia się w momencie próby opisu zachowania odstępującego od społecznie przyjętej normy. W jego teoretyczne ramy wpisuje się więc nieposłuszeństwo obywatelskie, w którym to widzę tak duży, nie tylko edukacyjny, potencjał.

W tym sensie inność, nienormatywność, przejawy obywatelskiego nieposłuszeństwa zasługują na wyjątkową pielęgnację.

Przy okazji tych banalnych wniosków przypomina mi się rozmowa Agaty Szczęśniak z Pawłem Adamowiczem. Zatytułowano ją równie prosto: Strajk. Jak to się robi? Adamowicz po odsłonięciu tajników i technicznej strony uniwersytetu zaangażowanego, strajkującego kwituje dialog słowami: „kto za młodu nie był aktywny [nienormatywny – K.K.], nie buntował się, komu za młodu na czymś strasznie nie zależało – na ekologii, obronie Afganistanu, Gruzji, Tybetu, Białorusi – ten później będzie marnym obywatelem”15. Pawle, co o tym myślisz?

28.07.2022

W ramach spontanicznego cyklu spotkań z politykami, spotkałem się Panią Joanną Senyszyn. Przybył również Pan Włodzimierz Michalak oraz Szymon Węgrzyn, mój były uczeń, obecnie asystent Pani Profesor, który zorganizował całe wydarzenie. Spotkałem się z nimi w karczmie naprzeciwko hospicjum, w którym zmarła moja matka, a wcześniej jej matka, czyli moja babcia. To zabrzmi dziwnie, ale wydało mi się to upiornie zabawne. Splot życia i śmierci towarzyszy mi nieustannie, więc w zasadzie nie powinienem się dziwić. Zjadłem chłodnik, w którym było jajko, symbol nowego życia. Oni zjedli pełny obiad, ja nie mogłem więcej przełknąć, gdyż denerwowałem się bardzo.

[…]

Powiedziałem, że szkoły to samotne wyspy, a szkoły i uczelnie wyższe to wręcz dwa osobne wszechświaty. Uważam, że powinna istnieć systemowa współpraca między wszystkimi kostkami edukacji. Rozmawialiśmy o języku polskim, który jest coraz bardziej ułomny, co powoduje, że ludzie nie potrafią wyrazić siebie oraz zrozumieć świata, który widzą przed sobą. Trochę się śmialiśmy, a trochę byliśmy poważni. Moje spotkania z politykami, to już drugie, a w planach są kolejne, nie mają służyć promocji tych polityków ani mnie, dlatego nie mam zdjęcia z tej karczmy, choć pewnie kiedyś jakieś zdjęcia będą. Mają przede wszystkim służyć promocji społeczeństwa obywatelskiego.

Najprawdopodobniej jestem totalnie naiwny, ale chcę pokazać politykę blisko zwykłego obywatela. Dla mnie to jest ogólnie trudne, gdyż muszę się spotkać z obcymi ludźmi, a to wymaga ode mnie przekroczenia granic własnych ograniczeń. Nie chcę chodzić na spędy polityczne, wiece wyborcze, słuchać wyreżyserowanych pytań i zaplanowanych odpowiedzi. Chcę spotkać się z drugim człowiekiem, który przy okazji jest politykiem. Chcę wykorzystać tych polityków, żeby powiedzieć o tym, co uważam za wyjątkowo ważne: o rozpadzie edukacji, o kryzysie psychiatrii dziecięcej, o znikaniu nauczycieli, o złej rekrutacji, o tym, że nie możemy myśleć o rewolucji w oświacie zanim nie rozwiążemy podstawowych problemów, że nie możemy iść w chmury gdy nie potrafimy stąpać po ziemi, tej ziemi.

[…]

Litanię zdziwień Lęckiego pozostaje mi skonstatować słowami; „Warto go czytać, żeby myśleć. I dziwić się wraz z Pawłem. Gdy nasze zdziwienia osiągną masę krytyczną, to może wtedy jako społeczeństwo obudzimy się do działania...”16. W każdym razie nie czas odchodzić. Czas za to, żeby podobnie jak Lęcki, trwać. Mimo ciągłego balansu na cienkiej granicy. Co znajduje się po obydwu jej stronach? Napisać, że widok jest mrożący, to w zasadzie nic nie napisać. Po jednej znajduje się bowiem powtarzana przez środowisko nauczycielskie chęć rezygnacji z zawodu, po drugiej zaś wypalenie zawodowe i jego złożone konsekwencje, nie tylko wobec wypalonych, ale i wobec młodych osób, z którymi przychodzi na co dzień im współpracować. Żadna z tych perspektyw nie jest budująca. O tym właśnie bez końca alarmuje Lęcki w autoanalitycznych, autobiograficznych, wpisujących się w poetykę codzienności postach. Raz za razem werbalizuje w nich chęć rezygnacji z zawodu i… ciągle trwa. Odkłada tę radykalną decyzję na później, jednocześnie jednak konsekwentnie tworzy miejsce, w którym daje upust negatywnym emocjom. Być może to właśnie twórczość Lęckiego zasługuje na szkolną analizę i interpretację? Jeśli gorsząca wydaje się teza, że bardziej od życia i twórczości Kochanowskiego, Mickiewicza i Prusa, to może chociaż na równi z działaniami podejmowanymi wobec tych dzieł? Przypadek Lęckiego obrazuje intrygujące podejście do kwestii obywatelskiego nieposłuszeństwa. Właściwie ilustruje ingerencję, modyfikację definicji tego zjawiska. Thoreau, w geście niezgody na XIX-wieczną politykę Stanów Zjednoczonych, odmówił zapłaty podatków. Idąc tym pierwotnym dla pojęcia tokiem rozumowania, Lęcki powinien zaniechać pracy jako nauczyciel, zrezygnować, odejść z zawodu. Paradoksalnie, i to właśnie w tym miejscu objawia się nowy sposób pojmowania tej praktyki, Lęcki za sprawą trwania w zawodzie nauczyciela, mimo bezsilności wobec systemu uprawia obywatelskie nieposłuszeństwo. Publiczny wymiar problematyzowania kondycji swojej i systemowej staje się kolejnym z jego znamion. W tym sensie, działanie w zgodzie z tak rozumianą praktyką utrzymuje jej podmiot przy życiu i przy szkole, pokazuje jak ogromny, nie tylko edukacyjny, potencjał się za nią kryje.

Krystian Korytko – literaturoznawca (Uniwersytet Śląski w Katowicach) i nauczyciel polonista (Liceum Sztuk Plastycznych w Gliwicach). Autor artykułów naukowych o życiu i twórczości Witolda Gombrowicza i Brunona Schulza. Publikował m.in. w „Pamiętniku Literackim”. Jego główne zainteresowania naukowe obejmują krytykę genetyczną i literaturę polską XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem XX-lecia międzywojennego. Prywatnie wegetarianin i cyklista.

1 A. Moore, D. Gibson: Watchmen. New York 1995, p. 20.

2 Aktualny czas można sprawdzić na oficjalnej stronie internetowej czasopisma „Bulletin of the Atomic Scientists”. Dostępny w internecie: https://thebulletin.org/doomsday-clock/current-time/. Dostęp 19.10.2022.

3 Scenariusz lekcji, o której mowa jest dostępny w Zintegrowanej Platformie Edukacyjnej. Dostępny w internecie: https://zpe.gov.pl/b/obywatelskie-nieposluszenstwo/P15IOKQ3z. Dostęp 19.10.2022.

4 H.D. Thoreau: Obywatelskie nieposłuszeństwo. Przeł. J. Sierpiński. Zielona Góra 1997, s. 10.

5 A. Czarnecka: Życie w lesie, czyli o wolności Henry’ego Davida Thoreau. [w:] „Wrocławskie Studia Erazmiańskie” 2016, nr 10, s. 373.

6 H.D. Thoreau: dz. cyt., s. 12.

7 Tamże, s. 3.

8 Tamże.

9 Tamże, s. 2.

10 Tamże, s. 7.

11 J. Hołówka: Etyka w działaniu. Warszawa 2001, s. 369.

12 R. Koziołek: Humanista sygnalista. Dostępny w internecie: https://czaskultury.pl/czytanki/humanista-sygnalista/. Dostęp 19.10.2022.

13 J. Pytlak: Sygnalista Pawel Lęcki. Dostępny w internecie: https://www.wokolszkoly.edu.pl/blog/sygnalista-pawel-lecki.html. Dostęp 19.10.2022.

14 Wszystkie wpisy pochodzą z publicznego profilu Pawla Lęckiego w mediach społecznościowych (Facebook). Dostępny w internecie: https://www.facebook.com/pawel.lecki79/. Dostęp 19.10.2022.

15 Strajk. Jak to się robi? Z Pawłem Adamowiczem rozmawia Agata Szczęśniak. [w:] Uniwersytet zaangażowany. Przewodnik Krytyki Politycznej. Wyb. i red. Zespół KP. Warszawa 2010, s. 162.

16 J. Pytlak: dz. cyt.